Komunikacyjny chaos – relacja gringos

33

Opuściliśmy już Brazylię i warto trochę podsumować nasz pobyt, w kraju kawy. Przede wszystkim należy wspomnieć o środkach transportu, tzn. komunikacji miejskiej i autobusach długodystansowych. Niestety w Brazylii nie korzystaliśmy z innego rodzaju komunikacji niż autobusy. Transport samolotem odrzuciliśmy ze względu na wysokie ceny biletów i to pomimo wcześniejszego zabukowania

Latanie samolotem pomiędzy miastami jest tutaj zdecydowanie luksusem. Nie ma w całej Ameryce Południowej taniej linii lotniczej! Samozwańczy low cost (brazylijski Gol) żąda mnóstwa pieniędzy za swoje usługi. Może jedynie warto przyjżeć się różnego rodzaju Airpassom oferowanym przez stowarzyszenia linii lotniczych (m.in. Oneworld). Jednak nawet to nie obniży kosztu podróży w znaczący sposób.

Po przejrzeniu miliona stron w poszukiwaniu odpowiednika Ryanaira w Ameryce Południowej zdecydowaliśmy się na autobusy…

W Brazylii jest mnóstwo długodystansowych linii autobusowych oferujących swoje usługi, wystarczy przejść się po dworcu. Każda z linii ma swoje biuro. Nie ma jednego biura oferującego usługi wszystkich lub choćby tylko kilku przewoźników. Jeden przewoźnik – jedno biuro na dworcu – jeden lub dwóch pracowników. Mając do wyboru kilka linii warto porównać ceny, bo nie są takie same. Autobusy są dosyć dobrej jakości w każdej firmie (klimatyzacja jest standardem, 130° rozłożenie siedzenia również, ale wifi już nie). A propo klimatyzacji to warto zabrać na pokład autobusu coś ciepłego, ponieważ pomimo 33°C na zewnątrz w środku może trochę przymrozić. Ogólnie standard wszystkich autobusów jest lepszy niż w Polsce i to znacznie. Nam jako turystom brakuje jedynie wifi i gniazdka, gdzie można by podładować sprzęt.

A teraz nawiązując do tytułu posta. Komunikacyjny chaos dotyczy miejskich autobusów. Naszą opinię opieramy o doświadczenia z Sao Paulo, Rio de Janeiro oraz Foz do Iguazu. Otóż zorientowanie się kiedy dany autobus przyjedzie graniczy z cudem. Może to być 10 min, pół godziny, godzina. Nikt nie jest w stanie tego określić, może poza miejscowymi. Gdzieś na jakimś blogu przeczytaliśmy, że jeżeli na przystanku jest dużo ludzi to autobus zaraz przyjedzie, jeśli jest mało – to powinien być za jakieś 20-30 min, a jeśli nie ma wcale – już odjechał. Nie ma czegoś takiego jak rozkłady jazdy. Czasem trudno zorientować się z którego przystanku odjeżdża dany autobus, bo nic na nim nie ma poza reklamą. Zdarzało się nam również czekać na autobus widmo. Miał być na tym przystanku, ale nikt go nie widział. Parę razy podjeżdżały dwa takie same nr, jeden po drugim. W Sao Paulo było chyba z 10 tys numerów autobusów, a każda cyfra coś dla lokalnych oznaczała. Dla nas to poprostu nr 9540, a oni wsiadali do autobusu i jechali. Poza tym czasami trzeba było jechać 40 kilka przystanków (z faweli na obiad na obrzeżach centrum Sao Paulo). Dojechanie do centrum w SP to podróż kilku godzinna i to pomimo przemieszczania się jednym lub najwyżej dwoma autobusami.

Co nas jeszcze zaskoczyło to kołowrotek w każdym autobusie oraz osoba sprzedająca bilety siedząca obok wspomnianego kołowrotka. Każdy pasażer musiał przejść przez kołowrotek uiszczając opłatę u kontrolera lub wbijając kartę na kasowniku. Kontroler siedział z przodu przy wejściu lub na środku autobusu. Trzeba minąć kołowrotek, aby wysiąść z busa. Czasem było to bardzo uciążliwe mając ogromny plecak, który ledwo co mieścił się w drzwiach, a co dopiero w małym kołowrotku. Może jeszcze wspomnimy o kulturze jazdy kierowców autobusów albo raczej jej braku. Stojąc na przystanku nie ma co liczyć na to, że autobus się zatrzyma, jak w Polsce, oj nie. Trzeba wyciągnąć palec wskazujący i pokazać znacznie wcześniej kierowcy, że chcemy wsiąść do jego pojazdu. Trzeba to robić znacznie wcześniej, ponieważ kierowca może tego nie zauważyć i jechać bez zatrzymania. Chcąc wysiąść trzeba nacisnąć przycisk, ponieważ każdy przystanek jest jedynie na żądanie. Jak już jesteśmy w wehikule lepiej usiąść lub dobrze się czegoś złapać, bo pasażera traktuje się jak worek ziemniaków, który został zapakowany na ciężarówkę i trzeba go kiedyś zrzucić. W Rio de Janeiro drzwi do wyjścia otwierają się jeszcze w czasie jazdy, a kierowca dalej jeszcze sunie 70-80 km/h. Powinniście zobaczyć nasze zdziwienie, jak pewien chłopak chciał wysiąść, a kierowca dalej jechał z otwartymi drzwiami. Myśleliśmy, że musi wyskoczyć w czasie jazdy. Z takich ciekawostek warto wspomnieć, że w Brazylii w każdym autobusie komunikacji miejskiej jest kilka miejsc uprzywilejowanych oznaczonych na żółto. Miejsca te przeznaczone są dla ludzi starszych, kobiet w ciąży, niepełnosprawnych, ale również… otyłych.

Zwyczaje panujące w środkach transport są zdecydowanie inne niż w Polsce. Co kraj to obyczaj. Do wszystkiego da się przyzwyczaić. Prawdopodobnie czeka nas jeszcze kilka dziwnych przeżyć związanych z transportem, tym razem dotyczących jednak innych krajów Ameryki Południowej. Ciao amigos!!!

Ela&Kamil

32

 

Rio de Janerio: samba de Janerio!

Wypoczęci, uśmiechnięci, a przede wszystkim opaleni udaliśmy się z Ilha Grande do Rio de Janerio. Kamil znalazł dla nas nocleg w hostelu Rio Nature w dzielnicy Botafogo, sąsiadującej z Copacabaną. Najpierw trzeba było dotrzeć do hostelu w ponad 30C upale, co wbrew pozorom nie należało do najłatwiejszych. Budynek znajduje się bowiem na zboczu wzgórza i prowadzi do niego chyba z trylion schodów. W końcu po wspinaczce udało nam się zrzucić plecaki i pójść na ulubioną brazylijską potrawę: ryż z czarną fasolą, mięsem, frytkami i makaronem (tak, tak wszystko stanowi jedną potrawę). Najedzeni po uszy skierowaliśmy się na jedną z najsłynniejszych plaż świata: Copacabanę – szeroki pas piachu z mnóstwem boisk do gry w siatkówkę plażową i niezliczoną liczbą barów przy deptaku. Brzegiem oceanu udaliśmy się w stronę Ipanemy, kolejnej po Copacabanie plaży polecanej przez miejscowych, spokojniejszej ale równie pięknej. Posiedzieliśmy na drobnym piasku, posłuchaliśmy szumu fal i w ten sposób przywitaliśmy pierwszy nasz wieczór w Rio.

Rankiem skierowaliśmy się na taras naszego hostelu, z którego rozpościera się widok na miasto z nieodłącznym symbolem Rio – pomnikiem Jezusa Zbawiciela. Zjedliśmy śniadanie, oddając banany małpkom, które przychodziły i domagały się swojej porcji jedzenia. Tego dnia postanowiliśmy zobaczyć centrum: widzieliśmy Catedral Metropolitana de Sao Sebastiao o niesamowitej bryle, Theatro Municipal i Bibliotekę Narodową. Później przez przypadek trafiliśmy na wykonane z kolorowych płytek ceramicznych schody w dzielnicy Lapa (Arcos de Lapa). Różnobarwne płytki przedstawiały symbole z różnych stron świata, wkomponowane w czerwony motyw przewodni scalający różnobarwne płytki. Szukaliśmy choćby jednej płytki z naszego rodzimego kraju – niestety nie udało się, za to spotkaliśmy kilku Polaków, którzy polecili nam co warto zobaczyć w Rio.

Z czego słynie Rio? Z karnawału! A z czego słynie karnawał? Z samby oczywiście! Dlatego jak tylko usłyszałyśmy z Elą, że w mieście można zobaczyć treningi brazylijskich samba school stwierdziłyśmy, że musimy to zobaczyć. Największy wybór jest w sobotę, my przyjechaliśmy w niedziele i do wyboru były już tylko 2. Decyzja: idziemy! Podpytałyśmy w informacji turystycznej, rozmawiałyśmy z ludźmi, która z tych 2 jest lepsza. W końcu wybrałyśmy jedną, wystarczyło jeszcze zadzwonić i zarezerwować miejsca, o co poprosiliśmy chłopaka z recepcji naszego hostelu. Na co on zaproponował: „chodźcie ze mną i z moimi znajomymi na sambę jutro! Ludzie tańczą na ulicy, największa impreza Rio!” – możecie sobie tylko wyobrazić naszą euforię. Oczywiście postanowiliśmy pójść! Następnego dnia odszykowani w czyste ciuchy ruszamy z naszym recepcjonistą – dotarliśmy na miejsce, a tam… dyskoteka pod gołym niebem. Klimat super, samba w przerwie pomiędzy przebojami R’n’B też była ale tancerek odzianych w pióra nie było.. Coś chyba się nie dogadaliśmy J Trzeba jednak przyznać, że było całkiem nieźle, sami lokalsi i 4 gringo w sandałach..

Kolejnego dnia nie odpuściliśmy i ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu samby. Skierowaliśmy się do dzielnicy Lapa gdzie jest kilka barów z sambą graną na żywo. Poszwędaliśmy się, posłuchaliśmy świetnych utworów, po czym chłopaki dali znak, że idziemy do hostelu… W drodze na autobus zatrzymaliśmy się na chwilę przy garażu gdzie trenowała grupa grająca na bębnach. Staliśmy wmurowani przez kilkadziesiąt minut wsłuchując się w rytm wybijany przez Brazylijczyków. Chwilę później zaczęły się treningi samby w garażu obok. Z zaciekawieniem i podziwem obserwowaliśmy ruchy tancerzy, wczuwając się nieco w rytm samby potupując nóżką. Po chwili podszedł do mnie i do Eli trener zapraszając do tańca! Nie minęła sekunda, a my już powtarzałyśmy pierwsze kroki samby. To było niesamowite przeżycie – początki samby, pod okiem trenera z Rio mamy już opanowane, także drżyj Polsko – kolejny karnawał będzie nasz 😉

Kolejnego dnia rozdzieliliśmy się: Darowscy zwiedzali ogród botaniczny, a my z Łukaszem ruszyliśmy do Niteroi – miasta sąsiadującego z Rio. To co nas przyciągnęło w te strony to po raz kolejny architektura Niemayera. Niteroi jest drugim, po stolicy Brasilii, brazylijskim miastem z największym skupiskiem projektów tego modernistycznego architekta. Po raz kolejny nie zawiedliśmy się. Warto było zobaczyć teatr oraz muzeum, których prosta bryła połączona z jaskrawymi akcentami tworzyła spójną całość wkomponowaną w krajobraz. My ze swojego dnia byliśmy bardzo zadowoleni, gorzej z Elą i Kamilem, którzy udali się do ogrodu botanicznego. Zgodnie z tym co opowiadali, ciekawsze okazy flory można było podziwiać z tarasu naszego hostelu..

Na koniec słów parę o największych atrakcjach Rio – pomniku Jezusa Zbawiciela (Cristo Redentor Corcovado) i Głowie Cukrowej (Pao de Acuar). Cieszymy się, że byliśmy w obu miejscach, ponieważ z obu rozpościerał się piękny widok na miasto. Poza tym tylko u stóp Jezusa Zbawiciela mogliśmy zobaczyć pomnik większy aniżeli jednocentymetrowa postać, którą można oglądać praktycznie z każdego miejsca w mieście. Faktem jest, że na samej górze tłok panuje niezmierny, ale jeżeli pojedziecie jednym z pierwszych transportów jest jeszcze szansa na całkiem fajne foty. Na górę możecie dostać się busem (41 R$ w ciągu tygodnia, 51 R$ w weekend) albo kolejką (cena około 55 R$).My wybraliśmy opcję tańszą, może mniej tradycyjną ale widoki myślę, że były podobne.

Co do Głowy Cukrowej – polecam bardzo każdemu, kto się wybiera do miasta samby. Cena za wjazd kolejką kształtuje się na poziomie 62 R$ za bilet normalny, 31 R$ za ulgowy. Wybierzcie się tam wtedy, gdy zachodzi słońce – widok jest niezapomniany! Także gdy światła oświetlają miasto po zmroku. Można siedzieć i podziwiać. Ubierzcie się tylko ciepło bo do góry trochę wieje 🙂

Rio de Janerio jest pięknym i ciekawym miastem, gdzie zobaczyliśmy nawet więcej niż nam się wydawało, że jest do zobaczenia. Na pewno tu wrócimy, żeby uczestniczyć w karnawale – w końcu pierwsze kroki samby mamy już opanowane!

Kasia & Łukasz

DSC_0765DSC_0149

Ilha Grande – mini przewodnik praktyczny

Ilha Grande nie należy do najtańszych dla polskiego turysty podróżującego z plecakiem. Chcielibyśmy podzielić się z wami kilkoma informacjami praktycznymi dotyczącego pobytu na wyspie. Podane niżej ceny dotyczą jednej osoby.

Łódka na wyspę -20$R (wolniejsza), 30$R (szybsza)

Nocleg – od 15$R (na campingu z namiotem)- my nocowaliśmy na campingu bicao; 40-50$R w hostelu i pewnie znacznie więcej w lokalnych hotelikach

Wycieczki z lokalnego biura podróży, aby zobaczyć wyspę – wszędzie takie same ceny: 20-30$R Lopes Mendes; 1/2 wyspy (pn część) 120$R+30$R(lunch); Super Sul 150$R (pd część)+30$R lunch; Around the island 180$R +lunch. Dla osób chcących zaoszczędzić można samemu pójść na Lopes Mendes (trasa zajmuje jakieś 3h na piszo), my wybraliśmy się na najwyższy szczyt Pico do Papagaio (szczyt w kształcie czapki Papa Smerfa)- trekking około 12km w dwie strony, według informacji powinien zająć jakieś 6-7h (pokonaliśmy w ciągu 4h).

Jedzenie – w restauracji b.drogo od 20-30$R do 50$R. My żywiliśmy się robiąc sobie sami posiłki i wychodziło coś około 7-10 $R. Przykładowe ceny – chleb 5,9$R, bułki na wagę 11$R/kg, filet z kurczaka 15$R/kg, filet z ryby 15$R/kg, piwo 2,5$R (350ml), ananas 7,5$R, arbuz 15$R, ser i szynka 30$R/kg (podane ceny dotyczą produktów kupowanych w super markecie).

Ela&Kamil

Caipirinha

Hola!!!

Wczoraj nasz sąsiad z campingu nauczył nas robienia lokalnego drinka. Zresztą bardzo dobrego, bo wszystkim nam bardzo smakował. Caipirinha.

Przepis na dwa drinki – 3 limonki pokrojone na 1/8 części wrzucamy do długiej szklanki, dodajemy dwie duże łyżki cukru. Ubijamy wszystko, aby wycisnąć jak najwięcej soku z limonek. Robimy to stosunkowo długo. Następnie dodajemy lód i zalewamy lokalną wódką (może być też zwykła). Rureczka i enjoy!!!

Ela&Kamil

Zasłużony odpoczynek

Sao Paulo opuszczaliśmy z uśmiechem na ustach, pełni nadzieji pojechalismy w stronę lotniska, aby złapać stopa. Wyjazd z miasta zajął nam około dwie godziny, jakaś masakra. Najpierw jechalismy autobusem jakiś milion przystanków, później metrem (tylko kilka) i znowu autobusem. W końcu stanęliśmy na Detra (duża autostrada w stronę Rio). Pełni zapału podnieśliśmy kciuki i czekaliśmy… smażąc się jak na patelni (36°C). Kolejne auta mijały nas, nie myśląc nawet o zatrzymaniu się. Po kilkudziesięciu minutach zrezygnowani i zmęczeni poszliśmy na autobus. Tym razem nie udało się, jednak nie znichęcamy się i jeszcze spróbujemy łapać stopa.

Po około 18h dotarliśmy do celu jadąc trzema autobusami… Totalnie wykończeni jedogłośnie decydujemy się na przełożenie ogromnego i pełnego turystów Rio de Janeiro i pojechanie w jakieś spokojniejsze miejsce na plażing 🙂

Lądujemy na Ilha Grande, dosyć dużej wyspie na południe od miasta Jezusa Zbawiciela. Nareszcie czujemy, że mamy wakacje. Rozbijamy namioty obok lokalsów i innych gringo i się relaksujemy.

Ilha Grande ma wiele do zaoferowania jak piesze wędrówki na trasach po 3-4h wędrówki, rejsy statkiem w okoliczne ciekawe miejsca. Można tu zobaczyć papugi, małpy oraz żółwie. Niestety jeszcze nie wiedzieliśmy tu tych zwierząt, natomiast pierwszy raz w życiu widzieliśmy piękne kolibry koloru kiwi i ogromne motyle wielkości pięści-sielankowy krajobraz. Wyspa Ilha Grande jest bardzo spokojnym, kulturalnym miejscem idealnym na odpoczynek od zgielku miasta, nie ma tu dużych dyskotek czy pijanych turystów, raczej rodziny i starsi, może aż za spokojnie, ale póki co tego nam trzeba:) Tym czasem idziemy na plażing także ciao amigos:)

Ela&Kamil