Buenos Aires – asado i cinkciarze

02

Nigdy nie wiem od czego zacząć pisząc kolejny post. Tym razem chciałbym podzielić się odczuciami dotyczącymi Buenos Aires. Mi kojarzyć się będzie z asado oraz cinkciarzami wołającymi na głównej ulicy CAMBIO CAMBIO. Będąc w Argentynie poprostu nie wolno nie spróbować tutejszej wołowiny. Asado jest wszechobecne. A chcąc oszczędzić trochę pieniędzy należy wziąć walutę i wymienić na czarnym rynku.W Buenos Aires planowaliśmy zostać trzy -cztery noce, część czasu spędzając w domu nie robiąc nic. Zostaliśmy pięć i czuliśmy się jak w domu. Pato stworzył tak wspaniałą atmosferę, że żal było nam opuszczać Buenos Aires. To właśnie dzięki niemu poznaliśmy smak asado i od razu zakochaliśmy się w argentyńskiej wołowinie. Udało się nam zrobić raz prawdziwego lokalnego grila, którego zwą tutaj – asado. Na grila wrzuca się steki, żeberka, bife de chorizo (kiełbaski wołowe). Pato przygotował mnóstwo mięsa, a my wygłodniali rzuciliśmy się na nie jakbyśmy nie jedli od paru dni. Było pyszne!!! Jednak to nie jedyne nasze przygody z asado. Byliśmy w la Cabrera, jednej z 50 najlepszych restauracji w Ameryce Pd. na bifie. Może nie brzmi to tanio, ale wcale drogo nie było. Od 19 do 20 w tygodniu happy hours obniżają ceny o połowę. Nie mogliśmy tego odpuścić. Stek był bombowy!!!Jednak tego wszystkiego nie byłoby, gdyby nie waluty, które posiadaliśmy. W Argentynie są dwa kursy walut – oficjalny rządowy i czarnorynkowy. Dla porównania za dolara dostaje się normalnie 8 peso, a na ulicy u cinkciarza 14. Euro oficjalnie kosztuje 10, a na czarnym rynku jego cena dochodzi do 18. Prawie dwa razy tyle zyskuje się sprzedając u cinkciarza, a w Buenos Aires jest ich naprawdę dużo. Wystarczy przejść się Floridą a co chwilę slyszy się „CAMBIO CAMBIO DOLARS EURO REAL CAMBIO”. Po spacerze tą ulicą od razu przypomniał nam się film Sztos z Czarkiem Pazurą. Tyle że to teraz nas, Polaków ktoś mógł skroić. Kompletnie nie znając reguł panujących tu na ulicy zdecydowaliśmy, że wymienimy razem z Lindsay, Amerykanką którą poznaliśmy w Puerto Iguazu. Przeszliśmy raz ulicą, popytaliśmy o kurs i doszło do wymiany. Dolar za 14, 3 peso- super!!! Cała akcja przekazywania sobie pieniędzy odbywała się w ciemnym zaułku ulicy, tak żeby nikt nie widział. Koleś wyciągnął plik banknotów, które schował chyba w gaciach, żeby nikt go nie okradł. Dokładnie przejżeliśmy każdy banknot czy nie jest fałszywy i mocno trzymaliśmy w rękach nauczeni polskich sztuczek cinkciarzy ze Sztosa. Od razu głęboko schowaliśmy do kieszeni i podziekowaliśmy sobie. Udało się, choć ręce nam się spociły,  a adrenalina trochę podskoczyła, bo wokół mnóstwo policji. Szybko się ulotniliśmy z miejsca przestępstwa z uśmiechem na ustach. Chwilę później wracając tą samą drogą nie było już naszego cinkciarza. Ulotnił się jak tylko dostał niebieskie dolary. Kolejnym razem chcąc wymienić baksy szliśmy już sami. Nie było żadnego problemu. Spytaliśmy chyba z dwudziestu jaki mają kurs. Tym razem już się nie krępowaliśmy. Rozmawiamy z cinkciarzem o wymianie, a policjanci stojący jakieś dwa -trzy metry dalej przymykali na to oko. Wymiana na ulicy nie legalna, ale ma niepisane przyzwolenie.

Przede wszystkim to zapamiętamy z Buenos Aires. Na pewno nie zapomnimy o Pato, naszym gospodarzu. Pato if you read this thank you for your hospitality!!! We felt at your house like at home. Greets for you and your cat Tito!!!

Ela & Kamil

Ela&Kamil